W górach panie, jak to w górach, przekładaniec, raz świeci, raz leje – mówi nasz przewodnik pan Andrzej. I rzeczywiście.
Pierwszego dnia naszej wyprawy, czyli w środę, słońce Podhala wita nas gorąco i promieniście. Zatem pobudzeni rześkością powietrza i widokiem ośnieżonych szczytów Tatr wyruszamy na pierwszą wysokogórską wyprawę. Zdobywamy z marszu, a jakże, nieprzystępny szczyt Gubałówki, no ale za to od strony Zębu. Szlak zdradliwy, najeżony spychaczami, koparkami i rozkopami drogowymi. Szczęśliwie docieramy na szczyt a tu czekają nas widoki Tater jak z pocztówki. Leżaki, słoneczko i … kanapki.
Dalsza część naszej wyprawy wiedzie meandrami Krupówek, Wielkiej Krokwi i kościółka na Jaszczurówce z cudownymi witrażami przez samego mistrza Stanisława Witkiewicza projektowanymi.
Wreszcie jednak lądujemy w naszym miejscu noclegowym , czyli w Domu Wczasowym Tatry w malowniczym Murzasichlu.
Hej! Pikne te góry – mówi nasz przewodnik pan Andrzej. Ale pogoda zmienna – dodaje. I rzeczywiście.
Drugiego dnia wyprawa do Morskiego Oka przynosi deszcz, ale i niezapomniane widoki jeziora wśród gór ukrytego. Zatem gorąca herbata z sokiem malinowym, obowiązkowa szarlotka w schronisku Morskie Oko i powrót … w deszczu niestety.
Ledwo jednak żeśmy do Domu Wczasowego Tatry w malowniczym Murzasichlu dotarli, to i słońce wyszło.
Przekładaniec panie – mówi nasz przewodnik pan Andrzej i idzie oglądać telewizję.
Tymczasem wieczorem czekają nas jeszcze kiełbaski na ogniu smażone i gorąca, słodka herbata, zaś w tle łańcuch tatrzański ze świeżym śniegiem wśród promieni zachodzącego słońca.
Pięknie, że aż kicz – mówią, kiwając znacząco głowami , dziarscy opiekunowie naszej wyprawy p. Bartek i p. Romek.
Trzeciego dnia pakujemy graty i żegnamy się z Domem Wczasowym Tatry w malowniczym Murzasichlu. Udajemy się na naszą ostatnią wyprawę. Nie bez pewnych głosów sprzeciwu ze strony niektórych członków wyprawy, wyruszamy wreszcie na Rusinową Polanę. Marsz przyjemny, podejście łagodne, a słońce nad głowami świeci przecudnie.
Normalnie panie, jak to w Tatrach, raz leje, raz świeci – mówi nasz przewodnik pan Andrzej. Ale polana panie, zjawisko – dodaje. I rzeczywiście.
Na polanie cud tatrzańskiej przyrody rozgrywa się na żywo na naszych oczach w technikolorze. Soczyście zielona trawa, że aż by się chciało być baranem, a przed oczyma potęga Tatr prawie na wyciągnięcie ręki.
Widok, co w pamięci pozostaje na długo – mówi pan Andrzej, ale jest w tych słowach już pożegnanie. Wracamy.
Zakopiańska wyprawa klas I a T6 i I b T5 dobiega końca. Zostawiamy za sobą Tatry i wracamy do domu. Nasza część „zakopianki” prawie pusta, z drugiej ruch z każdą minutą gęstnieje. Zaczyna się długi weekend. Dla nas jednak, jadących w drugą stronę, to jego koniec.
Z reporterskim pozdrowieniem
Janusz Papaj
Ilość odsłon: 1496