Zawoja to wedle oficjalnych danych największa wieś w Polsce. Dzieli się na wiele przysiółków, wśród których jest i ten o wdzięcznej nazwie Lajkonik (651 m.n.p.m.). To miejsce stało się dla nas, uczestników wyprawy górskiej jaworznickiego CKZiU , punktem startowym. Tu zaczęliśmy nasz kilkunastokilometrowy marsz w stronę schroniska PTTK na Hali Krupowej (1152 m.n.p.m.)
Już na samym początku okazało się, że trzeba iść mocno pod górę, co dla niektórych uczestników wyprawy było niemałym zaskoczeniem, dodatkowo teren był grząski, błotnisty, zaś kamienie zdradliwie śliskie. Zaraz zatem na początku trasy należało radykalnie zmienić nastawienie z trybu rozrywkowego na niemal wyczynowe. Szło się więc z początku dość trudno, ale z czasem nastroje zaczęły się stopniowo poprawiać, gdy się okazało, że nie jest aż tak źle z naszą kondycją.
Tak oto w nastroju już całkiem radosnym dotarliśmy do pierwszego z kilku kluczowych punktów wyprawy, znaleźliśmy się na Mosornym Groniu ( 1045 m.n.p.m. ). Tu okazało się, że pogoda przechodzi jakieś wyraźne załamanie, czego przejawem był zwiewający czapki z głów szalony wiatr.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, w stronę najwyższego wypiętrzenia naszej trasy czyli w stronę szczytu Policy (1369 m.n.p.m.). Już w niespełna godzinę później awangarda naszej beskidzkiej wyprawy dotarła na szczyt, w jakąś chwilę później reszta, mniej szybka, zwana dla zachowania właściwej terminologii ariergardą, również górę z niemałym mozołem zdobyła. Grupowe zdjęcie wszystkich uczestników marszu na szczycie Policy pozwoliło uspokoić kołatanie serca i przywrócić wymagany względami wizerunkowymi uśmiech.
Dalej poszło jak z płatka, tym bardziej, że droga szła już niemal całkiem z góry i tak oto po niecałej godzince dreptania w dół dotarliśmy do rozległej hali. Schowany nieco niżej, za jednym z przewyższeń hali, znajduje się mały drewniany budynek, cel naszej wyprawy, schronisko górskie PTTK na Hali Krupowej (1152 m.n.p.m. ). Tak oto po czterech niemal godzinach marszu można było usiąść w cieple, napić się gorącej czekolady, zjeść zupę pomidorową lub żurek z jajkiem, jeśli się miało wolne, uwierające kieszeń 20 złotych.
Ostatnia część naszej wyprawy znów wiodła w dół, znów błoto, teren grząski i śliskie zdradliwe kamienie, jednak szło się już inaczej, wszak na dole, na leśnym parkingu, w miejscu zwanym wdzięcznie Psią Doliną czekał, na nas autobus. Jeszcze tylko zmęczonych kroków parę i usiedzieliśmy wygodnie w miękkich fotelach, które wraz z całą resztą składową autobusu, posuwały się płynnie w stronę domu.
Z reporterskim pozdrowieniem
Janusz Papaj
Ilość odsłon: 473