czyli wycieczka do Opola
Zanim potężny goryl o tajemniczym imieniu Ashmar wstał, poprawił kocyk i siadł z powrotem, wydarzyły się inne , nie mniej ważne rzeczy.
Opole to miasto na prawach powiatu, w południowo-zachodniej Polsce, położone nad rzeką Odrą i totalnie rozkopane. Stąd nasze na wstępie kłopoty, gdyż autokar, gabarytów słusznych przecież, w żaden sposób nie jest w stanie przecisnąć się przez gąszcz budów i rozkopów, aby dotrzeć tam, gdzie dotrzeć powinien, czyli do opolskiego zoo. Zatem naprędce zmieniamy plany i tak oto wycieczka klas I a TE oraz I a T6 jaworznickiego CKZiU dociera do opolskiego amfiteatru, gdzie rokrocznie odbywają się słynne na cały kraj festiwale piosenki polskiej. Amfiteatr jest przyjemną dla oka bryłą architektoniczną, ładnie wkomponowaną w nadodrzański pejzaż miasta. I choć w telewizji wygląda na wielką konstrukcję, w rzeczywistości taką nie jest.
„W rzeczywistości wszystko wygląda inaczej. Dzisiaj świat to gra pozorów, a telewizja jest szczególnie odpowiedzialna za ich stwarzanie” – mówi pani przewodnik opolskiego muzeum piosenki polskiej, do którego się udajemy. Tu czeka nas ciekawy wykład z historii fonografii, odtwarzanie pocztówek dźwiękowych na gramofonie Bambino oraz interaktywna podróż ze słuchawkami na uszach po całej niemal historii polskiej piosenki.
Październikowe słońce przyświeca cudnie, Odra lśni, wiaterek powiewa, w powietrzu unosi się swojski zapach z okolicznych pól, a my idziemy dalej. Posuwając się wzdłuż rzeki ,udajemy się do pobliskiego zoo, gdzie czeka nas wspomniany już Ashmar i cała reszta zwierzęcej menażerii.
Opolskie zoo jest przecudne, pełne zieleni, nawet tej egzotycznej. Tu zwiedzający przenosi się jakby do innego wymiaru i nie ma się co dziwić temu wrażeniu, zwłaszcza, gdy za rogiem gęsto porośniętym bambusem można spotkać goryla. Ten jednak nie wykazuje nadmiernej ciekawość w związku z pojawieniem się wycieczki z jaworznickiego CKZiU, można nawet powiedzieć, że nas lekceważy, no ale to przecież on jest u siebie, a my niejako w gości zachodzimy, i to nie do końca proszeni, zatem nie można się dziwić, że nie było herbatki, tylko wypięty w naszą stronę tyłek i szlus!
Z resztą pozostali rezydenci opolskiego zoo zachowywali podobne standardy i, zajmując się sobą, kompletnie nas ignorowali. Kangur drapał się po brzuchu, gepard spał, foka wlazła do wody, a rodzina żyraf zamknęła się w domu.
„ Nie można mieć wszystkiego” – mówi pan dozorca. „ A zwłaszcza, że to już po 16, fajrant. ” – dodaje i z trzaskiem zamyka ogrodową bramę.
„Pewnie, że tak, w końcu każdy potrzebuje odrobiny świętego spokoju„ – puentuje p. Agata. I z tą myślą właśnie wracamy do naszego autokaru. Tymczasem słońce powoli zachodzi już za nadodrzańskie wały, a nasza październikowa wycieczka dobiega końca.
Z reporterskim pozdrowieniem
Janusz Papaj
Zdjęcia: Paweł Bień
Ilość odsłon: 1238